..
Quest Adventure Academy

 
2009-01-25
Odsłon: 1472
 

Quest Majorka Psicobloc

Quest Majorka Psicobloc 2008

Guten Tag!
Takimi słowami przywitała nas przemiła Pani w wypożyczalni samochodów. Pomimo, że wylądowaliśmy w Hiszpanii, na półkach sklepowych leży Mallorca Zeitung, a większość ludzi zwraca się do nas po niemiecku. Majorka już od dawna stała się celem wakacyjnych podróży naszych emerytowanych sąsiadów zza Odry. W sezonie wakacyjnym malownicze plaże wypełnione są po brzegi wylegującymi się turystami. Dlatego na termin naszego wyjazdu wybraliśmy drugą połowę maja, żeby zdążyć przed głównym sezonem. Na nagrzanym piasku, otoczonym wapiennymi łukami skalnymi, spotykamy na razie tylko pojedyncze osoby. Dodatkowym plusem wizyty na Majorce poza sezonem jest możliwość wynegocjowania bardzo korzystnych cen wynajmu samochodu i zakwaterowania. Niestety ma to też swoje minusy. W maju woda nie jest jeszcze nagrzana po zimie. Wpadanie do wody o tak niskiej temperaturze szybko wychładza organizm. Po kilku upadkach do wody trzęsiesz się jak osika i dalsze wspinanie jest prawie niemożliwe.

Plan wizyty na Majorce powstał już kilka lat temu. Inspiracją był dla nas kultowy film Josha Lowella, pokazujący niesamowite zdjęcia ze wspinaczki na klify w okolicach Porto Cristo. Tytuł filmu - Psicobloc jest również oficjalną nazwą tej dyscypliny sportu na Majorce. Nazwa jest połączeniem dwóch słów: psico - w wolnym tłumaczeniu "wariat" oraz bloc - "bouldering". W lokalnym żargonie wspinaczkowym funkcjonuje również druga nazwa, moim zdaniem bardziej trafna - flinar. Neologizm powstał, jako mieszanka dwóch słów: flipar - być wariatem oraz jinar - narobić w gacie ze strachu. Flinar dobrze oddaje doznania w czasie wspinaczki. Każdy kolejny ruch powoduje, że jesteś jeszcze wyżej nad wzburzonym morzem. Woda z tej perspektywy wygląda, jakby znajdowała się wiele metrów pod tobą. Przez głowę przelatują setki myśli, które trzeba uspokoić, żeby wykonać następny ruch. Koncentracja w takiej sytuacji nie jest łatwa.
Dodatkowo wyobraźnię stymulują opisy z przewodnika wydanego przez lokalnego prekursora tej dyscypliny - Miguela Reirę, który przy informacjach o rejonie wspomina o osobach, które zginęły w danym miejscu. Wypadki przy deep water soloingu są częste. Rozpoczynając od uszkodzeń płuc spowodowanych upadkiem z dużej wysokości, przez kontuzje kręgosłupa, aż po poparzenia przez meduzy i utonięcia.

Nikt z nas nie miał jeszcze doświadczenia we wspinaniu po klifach morskich w stylu DWS. Ze względu na to zadecydowaliśmy, że rozpoczniemy od lekkiego rozwspinania na boulderach w celu poznania występującej tu faktury skał. Podjeżdżamy do niewielkiej, malowniczej wypełnionej turkusową wodą zatoki Cala Santanyi. W osłoniętej od wiatru lagunie spokój wody mącą jedynie z wolna przepływające jachty. Zatoka z jednej strony zamykana jest przez plateau z porozrzucanymi głazami oraz niewielkim rejonem sportowym. Z drugiej zaś wyrasta łuk skalny nazywany Es Pontas. Na łuku tym znajduje się najtrudniejsza na Majorce droga Es Pontas, autorstwa Chrisa Sharmy wyceniona na 9b (?). Widoki i szum morza kuszą, żeby jak najszybciej spróbować naszych pierwszych DWS-ów. Kilka minut spędzonych nad morzem i kilka przechwytów po ostrych krawądkach boulderów przekonało nas, że crash pad resztę wyjazdu spędzi w bagażniku. Szybko wertujemy przewodnik i podejmujemy decyzję, że przenosimy się do najbliższego rejonu psicobloc - Cala Ferrera.

Początkowo jesteśmy nieco zniesmaczeni wyglądem wybranego przez nas rejonu. Klify znajdują się dosłownie dziesięć metrów przed ogrodzeniami posiadłości, na których leniwie wygrzewają się niemieccy turyści. Żeby uniknąć widoku rozstawionych grillów, leżaków i czarno-czerwono-żółtych flag powiewających na dachach domów, schodzimy na znajdującą się kilka metrów niżej półkę skalną. Zgodnie z zasadą - "czego oczy nie widzą tego sercu nie żal" szybko zapominamy o tym, co dzieje się ponad nami. Całą uwagę skupiamy na bezkresie błękitu przed naszymi twarzami i kilkunastu metrach wapiennych skał, które dzielą nas od falującego morza. Sporo czasu zajmuje nam rozeznanie przewodnika i odnalezienie dróg zejściowych. Mamy pod sobą mur skalny szerokości kilkuset metrów. Odnalezienie na nim drogi poprzez porównywanie ze zdjęciem zrobionym od frontu nie jest łatwym zadaniem. Musimy się również upewnić, czy mamy możliwość wyjścia z morza w przypadku odpadnięcia. Na większości klifów, wyeksponowanych na otwarte morze u podstawy znajduje się okap zakończony bardzo ostrą skałą. Aby wydostać się z wody, konieczne jest zamocowanie drabinki linowej przy pomocy, której pokonuje się pierwsze metry ściany. Wychylamy się poza krawędź klifu. Spojrzenie w dół na kipiące morze i rozbryzgujące białymi grzebieniami fale powoduje, że ręce zaczynają się pocić, a tętno gwałtownie skacze. Zauważamy, że daleko w dole wiszą smagane falami kawałki liny, które mają być naszą drogą wydostania się z morza. Staramy się nie zastanawiać, jak długo tam były i czy jeszcze utrzymają nasz ciężar. Spoglądam na Darka i Maćka. Na twarzach, jeszcze kilka minut temu pełnych entuzjazmu, pojawia się niepewność. Drogi są wysokie. Wyższe niż się spodziewaliśmy. Przestrzeń dookoła nas powoduje, że skały robią jeszcze większe wrażenie. Odszukujemy drogę zejściową. Ostrożna wspinaczka po łatwej V w kilka minut sprowadza nas do poziomu morza. Na ustach czujemy smak słonej wody. Szum fal jest tak głośny, że rozmowy giną w ogromie huku dookoła nas. Usadzeni, jak kury na grzędzie, na niewielkiej półce skalnej tuż nad wodą zaczynamy zdawać sobie sprawę, że DWS-y nie będą łatwym wyzwaniem. Ogrom skały ponad nami i potęga morza uzmysławiają nam, jak mali i słabi jesteśmy w miejscu, gdzie zderzają się dwa żywioły.

Na początek wybieramy łatwe drogi, na których chcemy się rozwspinać. Przyzwyczaić do nowych doznań. Wspinanie w niewielkim przewieszeniu nie sprawia zbyt wielu trudności wspinaczkowych. Skała na łatwych drogach jest jednak mocno wyerodowana i dość krucha. Wspinamy się ostrożnie. Staramy się jak najdelikatniej łapać ostrych jak żyletki rachitycznych krawądek, które wyglądają jakby miały się złamać przy pierwszym fałszywym ruchu. Z wysokości 15 metrów morze wydaje się odległe. Jego ciemno-granatowy kolor poprzecinany białymi grzywami nie zachęca do próby odpadnięcia. Wyobraźnia, puszczona swobodnie, układa scenariusze niekontrolowanego lotu i krzywego lądowania w kipieli na dole.

Wspinam się po łatwym terenie, jednak dość szybko czuję zbułowanie. Każdego chwytu, który wygląda solidnie, łapię za mocno. Zamiast odpoczywać w klamach, jeszcze bardziej się w nich męczę. Magnezja miesza się na rękach ze słoną wodą i potem. Czuję, że jestem zdenerwowany. Patrzę w górę, myśląc o tym, żeby jak najszybciej się tam dostać. W tym momencie zdaję sobie sprawę z tego, że przez chwilę rozkojarzenia wywołanego emocjami pomyliłem drogę. Wybrałem dość ewidentną linię wiodącą lekko przewieszonym filarem. Niestety nie zwróciłem uwagi na to, że wszedłem tym samym ponad półkę skalną znajdującą się około 10 metrów niżej. Odpadając w tym momencie, zamiast w morzu, wylądowałbym na jej powierzchni. Teraz nie mogę już pozwolić sobie na rozkojarzenie. Z wielką precyzją haczę piętę na krawędzi filaru i wykonuję kilka ostatnich przechwytów. Wychylając się ponad skraj klifu, widzę leniwych turystów obracających wursty na grillu. Pokonanie mojego pierwszego DWS-a powoduje, że skaczę i krzyczę z radości. Darek i Maciek wybierają inną drogę. Bezpieczny na górze, patrzę jak teraz oni toczą walkę z takim samym lękiem, z jakim ja walczyłem kilka minut wcześniej.

Nasza radość z pokonania pierwszych DWS-ów jest ogromna. Jednak, jeżeli chcemy myśleć o pokonaniu trudnych dróg w tym stylu, musimy znaleźć sposób na poprawienie swojej psychy. Szybka decyzja i po chwili stoimy ubrani w pianki na krawędzi piętnastometrowego klifu. Darek skacze pierwszy. Leci długo. W czasie tak długiego lotu łatwo jest stracić równowagę, a krzywy upadek do wody może się różnie skończyć. Nieco oszołomiony wynurza się z wody. Okazało się, że przy wpadaniu do wody zabolał go kręgosłup (Po wizycie u chirurga już w Warszawie okazało się, że bolący kręgosłup jest skutkiem pęknięcia dziesiątego kręgu piersiowego kręgosłupa. Uzmysłowiło nam to, jak dużą ostrożność należy zachować przy deep water solo. Darek z pękniętym kręgosłupem wspinał się do końca wyjazdu, pokonując nawet drogę Solecito 7c). Po tym widoku dłuższą chwilę walczę ze sobą, żeby skoczyć za nim. W końcu się przełamuję. Lot wydaje się strasznie długi. Kontakt z miękką wodą jest przyjemny. Dodaje mi to nieco pewności na dalsze zabawy z psicobloc.

Venga!!!
Kolejne dni poświęcamy na rekonesans innych rejonów psicobloc. Najbardziej podobają nam się oddzielone od otwartego morza zatoczki: Porto Colom oraz Cala Barques. Sektory te nie są wyeksponowane bezpośrednio na morze, więc fale są tu mniejsze, wiatr słabszy, a morze zmienia swój kolor z głębokiego błękitu w delikatny turkus. W niedużej odległości znajdują się zaciszne piaskowe plaże. W przeźroczystej wodzie widać poruszające się pod powierzchnią ryby, kraby, a czasem nawet ośmiornice. Takie warunki bardziej zachęcają do wpadania do wody. Po pierwszych doświadczeniach czujemy się bardziej pewnie w czasie wspinaczki. Próbujemy, więc swoich sił na trudniejszych drogach. W pierwszej próbie przechodzimy kilka 7a. Niestety większość dróg jest bardzo mokra. Do tego stopnia, że rezygnujemy z brania ze sobą magnezji, która w połączeniu z wodą morską tworzy oleistą maź pokrywającą ręce i uniemożliwiającą wspinanie. Wilgotność skał na Majorce w małym stopniu zależy od temperatury powietrza. Największe znaczenie odgrywa kierunek wiatru. Nawet przy palącym słońcu, lekki wiatr od strony morza w kilka minut spowoduje, że klify spłyną wodą.

Pomimo wilgoci wspinanie jest bardzo przyjemne. Większość dróg w Porto Colom zaczyna się kilku ruchowym pasażem w dachu, po klamach, w których można utonąć (zarówno pod względem rozmiaru, jak i wilgotności niestety). Kluczowe trudności dróg znajdują się zazwyczaj na bardziej technicznych wyjściach z okapu w mniejsze przewieszenie. Ponad połowa dróg w Porto Colom kończy się w połowie ściany, na wysokości około 10 metrów. Jest to, więc dobre miejsce na potrenowanie wpadania do wody i kontrolowania lotu przed dłuższymi psicoblocami. Jakość skał wapiennych w tym sektorze jest bardzo dobra, a wspinanie w "rytm tam-tamów" przypadło nam bardzo do gustu.

Najwięcej czasu spędzamy jednak w Cala Barques. Jest to jedyne miejsce, gdzie skały są suche. Zatoka wraz z malowniczą plażą są najpopularniejszym obecnie rejonem flinar. Pomimo, że camping na dziko jest na Majorce zabroniony, w tym sektorze wszyscy przymykają oko na rozbite nieopodal plaży namioty. Ze względu na możliwość darmowego noclegu latem, jest to miejsce, w którym spotykają się wspinacze z całego świata. Na wzór znanego Camp-4 w Yosemite plaża została nawet ochrzczona mianem Beach-4. Pomiędzy palami na plaży rozciągnięty jest slack-line, a pod wieczór, co chwilę szum fal urozmaicany jest charakterystycznym dźwiękiem kolejnej otwieranej butelki lokalnego wina. Znajdują się tu cztery groty, w których powstały sektory wspinaczkowe: Tarantino, Snatch, Metrosexual oraz Cova. Większość dróg w tym rejonie została otwarta przez Klema Loskota oraz Toniego Lamprechta w 2002 roku.

Tutejsze drogi oddają styl wspinania obu panów. Dynamiczne ruchy w dużym przewieszeniu dają dużo zabawy i szans na przewietrzenie i przemoczenie spodenek. Łapczywie pokonujemy kolejne drogi, z których każda zaskakuje nas czymś nowym. Natknąć się tu można na tufasy niczym z Kalymnos, po których wiedzie droga o wiele mówiącej nazwie Klem's Erection 7b.Dynamiczne ruchy po krawądkach w dużym przewieszeniu na Solecito 7c. Długie dynamiczne ruchy po klamkach na największych klasykach jak Big XXL, Transversal oraz Metrosexual. Bardziej precyzyjne wspinanie na drogach takich jak, Bandito 8a.

Psicobloc wymusza wspinanie w najczystszym stylu on-sight, czyli bez znajomości drogi. Nie ma tu możliwości zjechania drogą w celu wcześniejszego opatentowania ruchów. Rozpoczynając wspinaczkę są tylko dwa wyjścia, albo dochodzisz na samą górę i kończysz drogę, albo lecisz na sam dół i zaliczasz mało przyjemną w tej temperaturze kąpiel. Dopracowywanie trudnych ruchów za każdym razem wiąże się z koniecznością pokonania całej drogi do cruxowego miejsca, a na wykonanie ruchu masz tylko jedną próbę. Odrzucenie całego sprzętu sprowadza flinar do, moim zdaniem, najczystszej formy wspinaczki sportowej. Wchodząc na drogę jesteś tylko ty i problem, z którym chcesz się zmierzyć. Nie ma dodatkowego sprzętu, kombinowania z wpinkami, ograniczającej ruchy uprzęży lub ciążącej liny. Uprawiając flinar jesteś tylko ty, skała, woda pod nogami i ta jedna próba, którą właśnie podejmujesz. Nie jest to więc sport dla ulubieńców stylu RP, nastawionych na "zrobienie cyferki" i uwielbiających skrupulatne patentowanie każdego ruchu. W czasie wspinania w stylu DWS nie masz czasu na dokładne rozpracowanie drogi. Często zdarza się, że wykonujesz ruch ze słabego chwytu, pomimo, że schowana klamka znajduje się tuż obok. Dodatkowym utrudnieniem jest wysokość dróg. Najwyższe DWS-y na Majorce mają około 20 metrów. Przewodniki oprócz trudności dróg zawsze podają ich wysokość, która niestety czasem bywa lekko przekłamana. Na pewno warto zacząć od krótszych dróg, aby przyzwyczaić się do wrażeń przy flinar oraz nauczyć się kontrolować lot do wody. Nierzadko zrobienie dwudziestometrowej 6b lub 6c jest trudniejsze od pokonania dziesięciometrowej 7b/7c.

Niestety nieprzerwanie wiejący z południa wiatr nie pozwolił nam skosztować jednego z bardziej interesujących sektorów DWS na Majorce, czyli Cova del Diablo w okolicach Porto Cristo. Zmierzenie się z takimi klasykami, jak All cats are black at night lub Loskot and two smoking barrels musieliśmy przełożyć na następną wizytę. Ociekające wodą chwyty zniechęciły zarówno nas, jak i Toniego Lamprechta, który na Smoking barrels przyjechał się tylko sfotografować. Drogę pokonał już jakiś czas temu i ocenił, że w tych warunkach jest to niewykonalne. Mamy więc dobry powód, aby zawitać ponownie na Majorkę. Z przyjemnością tu powrócimy, aby delektować się lokalnym winem, promieniami słońca, owocami morza no i oczywiście, aby powalczyć z psychą przy flinar.

Porady praktyczne:

    * Termin:

Najlepszym okresem uprawiania flinar na Majorce jest wrzesień/październik. Poza sezonem nie ma już tłumów turystów, a morze w tych miesiącach nagrzane jest po lecie, co sprawia, że wpadanie do wody jest dużo przyjemniejsze.

    * Wyposażenie:

Warto ze sobą zabrać dodatkową parę butów wspinaczkowych i kilka woreczków na magnezję (najlepiej cienkich pozbawionych wewnętrznego futerka, aby szybciej schły). Przyda się również: "suchy worek", drabinka linowa, ponton, szybkoschnący ręcznik i duże zapasy magnezji oraz magnezji w płynie.

    * Umiejętności:

Warto poćwiczyć wpadanie do wody, zaczynając na niskich drogach. Przy spadaniu należy zachować luz, machać rękami i nogami w celu utrzymywania równowagi w czasie lotu. Tuż przed wpadnięciem do wody trzeba się wyprostować i usztywnić ciało. (Nieznajomość tego punktu doprowadziła do kontuzji Darka)

Kilka zasad:

    * Nigdy nie wspinaj się samemu.
    * Sprawdź poziom wody pod drogami.
    * Sprawdź, czy masz możliwość wyjścia z morza (drabinki linowe).
    * Nigdy nie wspinaj się przy wzburzonym morzu i wysokich falach.
    * Jeżeli nie jesteś dobrym pływakiem upewnij się, że ktoś z Twoich znajomych będzie w stanie Ci pomóc.
    * Zabierz na wyjazd znajomych, z którymi będziesz mógł przy butelce SanMiguela porozmawiać o tym, jak było strasznie ;)

Dziękujemy za wsparcie firmom:
- The Lemon Tree www.tlt.travel.pl
- Volcano www.volcano.pl

oraz patronom:
- www.goryonline.com.pl
- wspinanie.pl
- EXTREMIUM
- onet.pl

tekst: Grzesiek Napora

zjęcia: Darek Napora i Grzesiek Napora
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
murtisia 2009-01-25 22:44:24
no no:) gratuluję udanej wyprawy i wspaniałych zdjęć:)


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd